Inni o Marii

Budzulak Grażyna

Pani profesor Maria Doborowicz uczyła mnie księgowości w ostatniej klasie Technikum Ekonomicznego w Żarach, był to 1970 rok. Była wówczas konkretną, pełną wiedzy nauczycielką. Księgowość w tamtych latach była nie aż tak skomplikowana jak obecnie, a i narzędzia pracy były, w dzisiejszym ujęciu nieco archaiczne, ale to inna historia. 

Ja mieszkałam wówczas przy ul. Konopnickiej, Maria zaś przy ul. Dąbrowskiego u cioci Wali, a więc niedaleko i drogi nasze czasami się krzyżowały. Nawiązała się nic sympatii. Bywało, że jeździliśmy wspólnie na wczasy nad nasze morze. Ponieważ po szkole średniej nie dostałam się na studia dzienne, podjęłam pracę w Spółdzielni Remontowo-Budowlanej przy ul. Żagańskiej. Gdy w NBP zwolniło się miejsce, Maria mnie tam ściągnęła znając mnie właśnie ze szkoły i wiedząc co sobą w sensie wiedzy i chęci do pracy prezentuję. Dyrektorem NBP był wówczas Stanisław Seredyński. Naszym bezpośrednim szefem był Władysław Sroka, naczelnik Wydziału Kredytów. Biurko Marii, wówczas już zastępcy naczelnika, było naprzeciwko i ona mnie szkoliła, abym mogła zdać egzaminy przed dyrektorem. Umiejętność przekazu wiedzy bankowej przez Marię zaowocowało zaliczonym przeze mnie egzaminem. 

Po bodajże dwóch latach wspólnej pracy Maria odeszła do Zakładu Płyt Wiórowych w budowie, bo taka nazwa była wówczas. Znała tą firmę od strony bankowej. Chyba od zawsze szukała nowych wyzwań. Miała już ukończone studia, rzetelną praktykę zawodową, więc w banku nie było dla niej perspektyw dalszego rozwoju. Dlaczego poszła tam, skoro miała propozycję pracy w żarskiej „Dekorze” jako z-ca dyrektora ds. ekonomicznych? Widocznie los tak chciał, lub zadziałały zakulisowe układy, co było typowe w tamtych czasach. 

Wzajemne kontakty nadal były bliskie. Trudno nie wspomnieć w tym miejscu o jej cioci, Walentynie Doborowicz, która opiekowała się Marią, gdy ta chodziła do liceum, a rodzice wyjechali na północ województwa. Spotkania w gronie przyjaciół czy najbliższych współpracowników w latach 70.tych właśnie w domu Wali miały wspaniały towarzyski charakter, w których niejednokrotnie brałam udział. Wala i Maria były duszą towarzystwa, a i serwowane wiktuały miały swój niepowtarzalny smak. Rozmowy prowadzono w pokoju a tańczono w obszernej kuchni. Tego się nie zapomina. 

Ograniczenie kontaktów wynikało zapewne z racji poznania przez Marię Zbyszka, przyszłego męża i samodzielne zamieszkanie przy ul. Katowickiej. Potem ściągnęła rodziców z powrotem do Żar, więc i to zapewne było kolejną przyczyną ograniczenia wzajemnych relacji. Zostały one odnowione z chwilą wybudowania się Państwa Pietruszczaków w Sieniawie Żarskiej. Imieniny Marii, na które do nowego domu byłam zawsze zapraszana były robione z pompą. Jak zwykło się mawiać. Były też nasze wspólne wycieczki rodzinne samochodami za granicę, np. do Hiszpanii.

Maria szczególnie zadbała o mnie, po śmierci mojego ojca, z którym samotnie mieszkałam. Zabierała mnie na wycieczki, dosłownie wszędzie gdzie mogła, abym nie czuła się samotną. Dziś z perspektywy czasu jestem za to jej bardzo wdzięczna. Nawet święta spędzałam u niej. Również w dni w końcówce jej życia. Cenię jej serdeczność, a że co niektórzy mieli jej za złe jej dokładność lub stawiane wymagania, trudno jednak w księgowości postępować inaczej. Trudno dziś wycenić jej serdeczność w stosunku do mnie, bo jest to niemożliwe i nawet niestosowne. Jednak jej Serdeczność zawsze dla mnie będzie w mej pamięci zapisana z dużej litery.