W Kronopolu do końca
W lipcu 1994 r. podczas pracy jako likwidator Państwowego Gospodarstwa Rolnego w Koninie Żagańskim odebrała telefon z Berlina. Dzwonił Wacław Maciuszonek z pilną sprawą wyceny upadającego ZPW w Żarach, którego był dyrektorem. Okazało się, że Szwajcarzy z firmy KRONO przerwali negocjacje w Żarach, ponieważ tamtejszy park maszynowy do niczego się nie nadawał, a cena sprzedaży była wzięta z przysłowiowego kapelusza lub z księżyca, jak kto woli.
Stara miłość nie rdzewieje… Maria podjęła się tego zadania. Miała na to tylko 14 dni, a ponieważ znała ten zakład niemal od podszewki zasadniczo nie było problemu.
Tragiczna śmierć Jerzego Bartkowiaka w grudniu 1994 r. spowodowała, że Kronopol po nieudanych próbach pozyskania dobrego księgowego zwrócił się do Marii z ofertą zatrudnienia na stanowisku Głównej Księgowej. Ofertę przyjęła.
Na początki współpracy ze szwajcarskim prezesem Johanem Josefem Bitzi(21) doszło do sporu. Obcokrajowiec miał inną mentalność i szwajcarskie przepisy chciał wdrożyć u nas. Spotkało się to ze sprzeciwem Marii, która polskie uregulowania prawne w firmach miała w tzw. małym palcu. Kolokwialnie rzecz ujmując było to zderzenie dwóch światów jak się zwykło mawiać. Gdy Szwajcarzy popełniali błędy, spokojnie im tłumaczyła zawiłości polskiego prawa. Trochę czasu musiało upłynąć, aby prezes Bitzi nabrał szacunku do polskich pracowników z racji ich zaangażowania i posiadanych kwalifikacji i z czasem ich polubił.
Podczas posiedzenia Rady Nadzorczej KRONO w Berlinie, w lutym 1998 r., przewodniczący rady dr Gfeller był pod wrażeniem prezentacji i poziomu jaki reprezentowała Maria. Na jego życzenia zasiadła po prawicy przewodniczącego, co wywołało pewien niesmak u innej Polki. Zazdrość, zażenowanie… To ona miała błyszczeć… W drodze powrotnej panie nieco się wzajemnie starły, a i tak chyba najbardziej obwiniono tłumaczkę, a Maria straciła pierwszy raz w życiu premię. Zawiść kobieca nie zna granic. Ale to już historia. W tym miejscu krótko, bez personalnych danych, owa pani nie miała żadnego doświadczenia i wiedzy, tylko stanowisko. Okres sielanki prysł. Swoista wojna podjazdowa została przerwana po liście skierowanym do szwajcarskiego prezesa.
Maria zdecydowana była odejść ale na swoich warunkach. Jej pozycja w firmie była ugruntowana wiedzą i doświadczeniem. To zaowocowało przychylnością prezesa. On jej ufał. Pewnego razu zadzwonił do niej aby rozwiązała problem z obniżoną jakością paneli podłogowych, zbyt dużo było reklamacji. Maria, będąc główną księgową, znalazła problem i sobie z tym poradziła. Tajemnicą poliszynela jest, że wywołało to różne reakcje osób decyzyjnych w firmie.
Prezes Bitzi lubił się nieco droczyć i do niektórych tematów podchodził na luzie. Tak było z zakupem autobusu. Maria miała sentyment Jelcza z płyt. Dobry autobus był w pewnym sensie prestiżowy dla firmy. Napisała zamówienie na które przez pół roku nie było odpowiedzi. Prezes pytał o postęp złożonego zamówienie, mimochodem rzekł, że nazwie „Maria”. Nowoczesny autobus został zakupiony. Ponieważ nie był w pełni wykorzystany po jakimś czasie odkupił go żarska firma PPKS SA. Jednak był to pierwszy tego typu autobus w Żarach.
Była zdecydowanym przeciwnikiem rutyny w księgowości. Liczydła ręczne w PSS, kręciołki w banku, kalkulatory i wreszcie komputery kolejnych generacji, których była gorącym zwolennikiem, aczkolwiek sama ich nie obsługiwała na początku to historia pracy w księgowości. Szybko wdrażała programy wspomagające pracę. Miała fenomenalną pamięć, zadziwiając dokładnymi datami i faktami.
W latach 2000-2005 dział księgowości Kronopolu się rozrastał, pojawili się informatycy. Zaczęło robić się ciasno. Maria wówczas wpadła na pomysł adaptacji biurowca, który był hotelem dla Szwajcarów. Ponownie obiekt stał się biurowcem. Niektórych w firmie zapewne to szokowało. Jak i gdzie wyprowadzić cudzoziemców? Ci nadzorowali park maszynowy, a ten dla holdingu był najważniejszy. Uzyskawszy aprobatę prezesa Bitzi’ego zajęła się tym tematem. Przebudowa była konkretna i wszyscy okazało byli zadowoleni i okazały biurowiec stał się wizytówką firmy na zewnątrz.
Byłą pomysłodawcą stworzenia osiedla domków jednorodzinnych dla pracowników w Sieniawie Żarskiej. Prezes Bitzi mawiał, trzeba żyć w zgodzie, stąd jego pomoc dla tej wsi. Wspomógł tamtejszych druhów-ochotników z OSP, Koło Gospodyń Wiejskich i Zespół Śpiewaczy „Jarzębina”, miejscową szkołę podstawową i parafię. Niemal każdy coś mu zawdzięczał. Ale wszystko to było dzięki wstawiennictwu i pracy Marii. Na spotkanie ze strażakami, gdzie wręczono mu Medal Za Zasługi Dla Pożarnictwa przyleciał specjalnie samolotem, aby po 3 godzinach powrócić do Zurichu. Bitzi i Maria tworzyli dobry duet. Może czasami byli nieco szaleńczy czy nie przewidywalni, ale ta wybuchowa mieszanka była konkretna, bowiem wyniki firmy osiągnięte w tym czasie były bardzo wysokie.
Prezesem lub dyrektorem się bywa – mawiała. Księgowa to zawód. Główny księgowy jest równoważny członkowi zarządu. I bez wątpienia miała rację. Sama zresztą miała nieukrywany wstręt do krasomówczych wystąpień. Mało słów- więcej czynów. Być może wyniosła to z okresu nauki poza Polską. W towarzystwie była wyciszona, wolała słuchać innych. W prywatnych, rodzinnych rozmowach trudno było ją namówić do wspomnień z przeszłości. Miała serce dla wszystkich, no prawie dla wszystkich, bowiem kobieta niesłusznych urazów nie zapomina. Szef czyli prezes był swoistą świętością. Umiała jednak go pozyskać dla szczytnych celów. Zaakceptował m.in. jej propozycję do remontu dachu kościoła w Sieniawie Żarskiej. Pamiętam Mszę św. gdy po jej zakończeniu prezesa Bitziego przedstawiono jako fundatora inwestycji, za co otrzymał wówczas wielkie brawa na stojąco.
Ostatnie lata pracy Marii związane były z trudnymi tematami filii przedsiębiorstwa zlokalizowanej na Ukrainie i w Rosji. Temat rzeka wg zapisków Marii, ale tu nie miejsce na rozwiniecie tego wątku. Wiadomo, że prezes bywał już rzadko w Żarach. A jak już był to rozmawiał z Marią i Agnieszką i im powierzał najważniejsze sprawy. W grudniu niczym piorun z jasnego nieba w firmie pojawiła się informacja o odwołaniu prezesa Bitziego. Propozycja objęcia prezesury przez Karnickiego była rzeczą naturalną, ten jednak się wahał. Ostatecznie rano do pracy przyjechał jako dyrektor, a po południu wyjechał jako prezes. Zakończyła się pewna epoka. Maria praktycznie od 10 lat jest na emeryturze. Sygnał ze Szwajcarii był jednoznaczny – Ma odejść na zasłużoną emeryturę. Co też uczyniła z ulgą. Czas na dom, poprawę zdrowia i większy kontakt z wnukami.
Wokół niej zawsze coś się działo. Musiało się dziać. Dwa razy „budowała” służbowo i dwa razy prywatnie osiedle domów a potem Kronopol, prywatnie własne domu. Pierwszy w Sieniawie Żarskiej, z którą sercem się związała, drugi w zaciszu drzew na obrzeżach Żar. Była więc swoistym długodystansowcem, do sportu miała swoje podejście. Zwyczajnie go nie lubiła, choć tolerowała na zasadzie dobrowolnego kibicowania w przypadku uczestnictwa Polaków na arenach międzynarodowych.
Jak wspomina małżonek, w wielu sprawach nie nadążał za jej tokiem myślenia. Wówczas on mawiał – Bądź wola Twoja. Aczkolwiek tematy przez nią przekazywane nosiły wszelkie znamiona profesjonalności przy jednoczesnym bez wątpienia zaangażowaniu czasu i energii, bo Maria taką była. Marię po pracy najbardziej odstresowało przebywanie w kuchni. Początkowo preferowała doskonałą kuchnię białoruską. Ale z czasem i te przyzwyczajenia zeszły na dalszy plan na rzecz kulinarnych ciekawostek. Przygotowywanie w dość długim czasie posiłków zawsze zwieńczone było naszym zaskoczeniem, bowiem zaskakiwała czymś extra i to niezwykle smakowitym. Lubiła robić zakupy artykułów spożywczych i gospodarstwa domowego. Do zakupów miała tzw. nosa.
Właściciel Holdingu Krono, Ernst Kaindl z Marią. Zawsze przesyłał jej, która była już na emeryturze, okazjonalne życzenia.
Nie miała typowej, kobiecej mentalności. Pieniądze ją nie interesowały. Kasę domową dzierżył w swych rękach maż – Zbigniew. Wyjścia do fryzjera czy kosmetyczki dla kobiety to standard. Ciuchy zamawiała w firmie wysyłkowej z uwagi na dość korpulentną tuszę. Jej cera, jak wspomina mąż, była wyjątkowa, delikatna, bez potrzeby używania kremów nawilżających. Również miała wyjątkowe serce.
Podczas wspólnego z mężem pobytu w sanatorium w Ciechocinku w 2017 r. dociera informacja o śmierci prezesa Bitziego. Po powrocie do Żar kompletna cisza w dawnej firmie. Jakby blokada informacji. Było to, jak wspominała, kompletnym zaskoczeniem. Twórca potęgi firmy w Żarach, Honorowy Obywatel Miasta, został bardzo szybko zapomniany. Wiedziona ogromną sympatią do zmarłego zamawia Mszę św. w intencji spokoju jego duszy. Odbyła się ona w Sieniawie Żarskiej. Tamtejszy kapłan przypomniał jego zasługi i zaangażowanie. Chyba ówczesnemu zarządowi firmy zabrakło klasy -wspominała podczas naszej ostatniej rozmowy.
Żywo interesowała się bieżącymi wydarzeniami na scenie politycznej kraju i zagranicy gorąco je w domu komentując. Poglądy miała zdecydowane i jednocześnie potrafiła je bronić z niezwykła siłą. System sowiecki znała od dziecka. Gdy miała 4 latka ojciec został wywieziony do kolonii karnej na Sybir. Rodzinna ziemia została zabrana pod administrację kołchozu, a praca na niej była niczym pańszczyzna w okresie feudalnym. Wielokrotnie głośno wyrażała opinię o tym systemie jako najzwyklejsze zło.
Wydawać się by się mogło, że Marii wszystko przychodzi z łatwością. Co zaplanowała – było zrealizowane. Robiła to naturalnie, jakby z lekkością. Miała w sobie dar szybkiego rozwiązywania problemów. Uosabiała jakieś wyższe wtajemniczenia. Pozytywny wpływ mieli energoterapeuci. Była na spotkaniu z Kaszpirowskim, także z innymi. To wzmacniało jej siłę ducha i psychikę. Jej wiara i siła woli pozwoliła pokonać beznadziejne i trudne sprawy.
Ostatni rok. 2019. Zdrowie odmawia posłuszeństwa, ale umysł ogarnia wszystko. Temperament i pomysły są jej domeną. Maria chciała zamieszkać nad morzem w Kołobrzegu. Małżeństwo kupiło tam mieszkanie. Choroba nasilała się. Problem z poruszaniem zmusił ją do używania wózka inwalidzkiego, co jest oczywistym, ale nie dla niej. Ona się wstydziła postępującej ułomności, była niepoprawną optymistką. 14 listopada karetka zabrała ją do szpitala. Jeszcze w ambulansie mówiła do Zbyszka, że widziała Anioła, i niech się nie martwią. Dziesięć dni później, w niedzielę, telefoniczne zlecała co w domu zrobić. Wspomniała o zakupie karmy dla kota. Te zawsze jej towarzyszyły w życiu. Rano w poniedziałek mąż pomógł jej w szpitalu przebrać się. W południe był telefon… Odeszła…